okiem na telegramy w dzienniku, który prenumerował i spieszył do pracy. Dzisiaj, ku zdumieniu Marty, jadł z apetytem wilczym wszystko, co mu podała i z zajęciem przeglądał nie tylko depesze, ale i wiadomości miejskie w swym dzienniku, dziwiąc się, że przedtem nie zwracały uwagi jego te często drobne, ale zawszeć malujące chwilę obecną, objawy życia.
Nie dosyć na tem, gdy bowiem po śniadaniu zabrał się do pracy, uczuł, że nie idzie mu jakoś. Nie mógł myśli zebrać, niecierpliwiło go to, nad czem dawniej ślęczył z lubością całemi godzinami, zapominając zupełnie o świecie zewnętrznym.
Dziś poziewał, przeglądając notatki lub nachylając się nad mikroskopem. Wreszcie nie wytrzymał i rzucił pracę.
Widocznie — myślał — nie minęło jeszcze podniecenie. Nerwy potrzebują wypoczynku.
Spojrzał przez okno. Rozpraszały się chmury. Gorące słońce lipcowe świat złociło. Do pokoju wpadła pszczoła zbłąkana i brzęcząc, szukała wyjścia.
I nagle wzięła go chęć ogromna zaczerpnięcia pełnemi płucami woni pól i łąk, zobaczenia zieleni, kwiatów, zboża falującego na łanach.
Porwał kapelusz i laskę i raczej wybiegł niż wyszedł na ulicę.
Jakże pięknym i wesołym wydał mu się teraz świat, do którego dawniej nigdy nie tęsknił; jakże uroczym ten cienisty park miejski, który uważał zawsze za jakąś wystawę nianiek z niemowlętami, lecz nie za miejsce dla ludzi pracy. Wkrótce jednak i park okazał się za ciasny dla niego, tyle sił i energji czuł
Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.