— I także sprzedali?
— Także, panie baronie.
Golder schował szybko do kieszeni grzebyk i lusterko i wyprostował się na fotelu.
— Przybiegli?
— Przybiegli.
— Widziałeś ich?
— Widziałem.
— Jak wyglądali?
— Tak, panie baronie, jakby się im bardzo spieszyło.
Golder wyprostował się jeszcze bardziej i spojrzał bystro na kantorzystę.
— Wiesz Dawid — szepnął po chwili, zamyślony — ja myślę, że w tem coś jest.
— I ja tak myślę, panie baronie.
— Ty nie myśl, Dawid, tylko słuchaj, co ja ci powiem. Ja mam węch, ja mam dobry węch.
Mówiąc to, przyłożył dwa krótkie, wałkowate palce do nosa i wciągnął mocno powietrze.
— Ty najpierw skoczysz, Dawid, na giełdę i powiesz Szmulowiczowi, żeby do dalszego rozporządzenia nie angażował się w Pebeje. Rozumiesz?
— Rozumiem, panie baronie.
— Potem pojedziesz do profesora Bohusza i powiesz: Pan baron Golder kłania się i pyta o zdrowie. Możesz zresztą powiedzieć co innego, ale ty musisz wybadać kamerdynera i szofera profesora Bohusza, dlaczego oni dziś sprzedali akcje. Rozumiesz?
— Rozumiem, panie baronie — odparł Dawid i mrugnął chytrze oczyma — to jednak trzeba zrobić szybko.
Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.