— No, to ty idź do kasjera i powiedz, że pan baron kazał wypłacić ci pięć franków na drogę. A jak ty się dobrze spiszesz — dodał, powstając z fotela i klepiąc kantorzystę po ramieniu — to ja cię dobrze wynagrodzę.
Dawid ukłonił się i wybiegł.
Rozpostarty w fotelu przed biurkiem, baron Golder dłubał jeszcze wykałaczką w zębach po śniadaniu z pół butelką szampańskiego, gdy Dawid wpadł do gabinetu, szasnął zaledwie nogą, zamiast ukłonu, zbliżył się szybko do bankiera i, objąwszy rękoma głowę, zawołał szeptem, nachylony nad biurem:
— Co ja się dowiedziałem, panie baronie, co ja się dowiedziałem!
Golder schwycił się rękoma za poręcze fotela i wytrzeszczył na mówiącego oczy.
— Słuchaj Dawid — rzekł głosem drżącym — ty nie potrzebujesz mnie przestraszać, ty wiesz, że to mi szkodzi! Ty mów spokojnie: co się stało?
— Profesor Bohusz klapa! — zawołał jednym tchem Dawid.
— Umarł? — spytał nieco uspokojony bankier, boć ostatecznie śmierć profesora nie mogła bardzo wpłynąć na kurs akcyj Towarzystwa eliksiru młodości.
— Gorzej, panie baronie, daleko gorzej! — odparł rozgorączkowany buchalter.
— Co gorzej? Jak gorzej? Ty mnie nie męcz Dawid i powiadaj!
— On się zupełnie zestarzał! — recytował wolno kantorzysta, złożywszy palec wielki i wskazujący prawej ręki i podkreślając ruchem jej każdy wyraz.
Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.