Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

— Masz za to franka! Możesz sobie dołożyć i pójść wieczorem na walki atletów do Folies Bergères.
Przy tych słowach, wyjął z kieszeni od kamizelki franka, wetknął go ruchem, zapożyczonym od Goldera, w dłoń chłopcu i wymknął się z kantoru.
Zrozumiał, że nadarza się okazja niezwykła, której trzeba chwycić się oburącz. Wprawdzie, obliczywszy skrupulatnie swe kapitały, przekonał się, że posiada zaledwie trzydzieści pięć franków razem z temi, które otrzymał od Goldera za rzekome śniadanie z szoferem Bohusza. Z takiemi pieniędzmi nie sposób rozpocząć gry giełdowej na własną rękę tak, aby zarobić odrazu tysiące. Posiadał jednak tajemnicę, która jutro może nią już nie być, a dziś jest jeszcze złotem. Przekuć to złoto na monetę brzęczącą, póki jeszcze czas, to właśnie spryt. Dawidek zaś miał spryt wrodzony. To też zanim wieczór zapadł, zarobił daleko więcej, niż wynosiła pensja jego roczna w kantorze bankierskim, dzieląc się pozyskaną tajemnicą z wynotowanymi z ksiąg Goldera właścicielami akcyj Towarzystwa eliksiru młodości, tudzież ze znanymi sobie kulisjerami giełdy.
I w sam czas zdobył Dawid tę drogocenną tajemnicę, zaledwie bowiem wyszedł z domu Bohusza, gdy przed domem tym stanął samochód z Legrandem i Jamesem, którzy, powróciwszy właśnie z Londynu, zajechali do wynalazcy, aby się dowiedzieć, dlaczego nie przybył do stolicy Anglji.
Nie podejrzewając nic złego, weszli, rozmawiając wesoło, do mieszkania profesora. Tu wszakże powitał ich kamerdyner miną pogrzebową.