spostrzegł, że ubranie, które dawniej wisiało na nim luźno, jak worek, teraz pęka mu na szwach, za ciasne i za krótkie, że wygląda w niem wprost zabawnie. Nie było innej rady, jak kupić nowe i to zaraz, bo w dziwacznym stroju dawniejszym nie wytrzymałby ani dnia dłużej.
Przypomniawszy sobie wyczytany w dzienniku adres jednego z największych magazynów miasta, udał się tam natychmiast. Nie mało jednak kłopotu mieli subjekci z tym klientem źle i niezgrabnie odzianym, zanim zdołali zaspokoić wymagania jego, bo gdy dawniej uważał ubranie za rzecz całkiem podrzędną, na którą człowiekowi rozumnemu nie wypada i nie warto tracić czasu i uwagi — teraz stał się nadzwyczaj wybredny. Po długiem wreszcie przebieraniu w wielkich stosach ubrań, wybrał kilka garniturów najmodniejszych i, przywdziawszy zaraz wytworny garnitur letni, resztę kazał odesłać sobie do domu. W tym samym magazynie uzupełniwszy jeszcze garderobę, od stóp do głowy odświeżony, wyszedł pod inną już zupełnie postacią na ulicę. Tu spostrzegł dziewczę, sprzedające kwiaty. Przystanął, kupił piękny goździk pąsowy, dał wpiąć go sobie w butonierkę i rzucił kwiaciarce banknot, przewyższający dziesięciokrotnie cenę, żądaną za kwiatek.
Już od paru tygodni nieliczni znajomi odludka profesora spoglądali z podziwem, jak rozruszał się, ożywił, stał się krewki, zdrowy, młodzieńczy.
Lecz dzisiaj, w tym stroju modnym, z pod igły, niktby go już nie poznał.
Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.