Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

Tu wykręcił się, trzasnął obcasami, jak młodzik i skoczył do pokoju.
— Niechno pan spojrzy, panie Józefie — dodała, zaglądając przez dziurkę od klucza.
Józef spojrzał i ujrzał profesora, stojącego w jadalnym pokoju przed zwierciadłem i poprawiającego krawat.
— Dalibóg! — szepnął — to chyba czary. Boć wiadomo, że choroba, albo i nieszczęście, mogą z młodego człowieka zrobić starego, ale żeby ze starego, za przeproszeniem, grata, zrobić młodego eleganta, tego jeszcze nie słyszałem, choć człowiek przecież tyle lat obraca się śród różnych profesorów i doktorów uczonych.
— Czary, czary! — powtarzała wciąż Marta.
— A może — szepnął Józef, uderzając się w czoło — znalazł kwiat paproci! Bo to powiadają, że kto taki kwiat w noc świętojańską znajdzie, to mu się wszystkie skarby otwierają i może mieć, co chce.
Martę zastanowiły mocno te słowa.
— Kto może wiedzieć? — rzekła zamyślona. — Może i znalazł. Bo rzecz to przecież niesłychana! Niedawno jeszcze stary, zgarbiony, wciąż nad książkami i swemi szkiełkami, tak, że nie mogłam się doprosić aby zjadł obiad, a dziś młody, elegancki, lata, jak ten pędziwiatr, po zabawach i prawie, że nie tknie książek swoich. Co tu robić panie Józefie, co tu robić?
— A na co? — odparł Józef filozoficznie. — Czy was krzywdzi?
— Gdzieżtam! — zawołała Marta. — Przedtem był taki ci wyrachowany, że o każdy grosik trzeba się było użerać. Żałował sobie wszystkiego, aby tylko