na te książki i szkiełka wystarczyło, a dziś daje, ile powiem i to jeszcze mu za mało i sam do domu różne dobre rzeczy znosi, bo je teraz za dziesięciu.
— No, no! — kiwał Józef głową. — A może gbur się zrobił?
— I to nie! Dawniej też zły nie był, ale mruk okropny. Rzadko kiedy do człowieka się odezwał. A jeżeli się odezwał, to tak, jakby języka żałował. Niech Marta zrobi to, przyniesie owo! — i tyle. A teraz to i pogada i pożartuje, a czasem nawet — dodała zażenowana — uszczypnie albo wpół obejmie, wesoły, jak student.
Józef zaśmiał się cicho.
— I czego — westchnął — chcecie więcej, kobieto? Oj, żeby to on mnie takim młodym zrobił!
Marta wydęła pogardliwie wargi, ale Józef tego nie widział, zamyślił się bowiem głęboko nad możliwością powtórnej młodości.