Po dniach czterdziestu siwizna znikła zupełnie. Zamiast dawnej łysiny, nad czołem wznosiła się bujna, złocista czupryna, piękny, pokrętny wąs ocieniał wargi pełne i różowe, a rozczesana, gęsta jasna broda opadała na szeroką pierś męską. Zęby, pożółkłe już i chwiejne zwarły się i zbielały, oczy spoglądały na świat dumnie i śmiało — cała postawa zdradzała siłę, gibkość i zręczność — słowem, eliksir młodości uczynił swoje, profesor Bohusz zrzucił z siebie, jak Faust, powłokę starca, stanął przed światem odrodzony w pełni rozwoju wieku męskiego.
Ale jednocześnie z tem odrodzeniem fizycznem, nauka wietrzała mu z głowy. Już teraz notatek nawet nie spisywał, a gdy Józef przychodził do laboratorjum dla robienia porządków, to cała jego czynność ograniczała się do ścierania kurzu ze „szkiełek“, jak Marta nazywała wszystkie te naczynia i przyrządy laboratoryjne. I książki w bibljotece nie opuszczały już półek, spoglądając melancholijnie na ciszę i pustkę pracowni.
Czasami, wchodząc do tego przybytku, Bohusz uczuwał jakby wyrzut sumienia. W chwilach takich chwytał swe zeszyty i postanawiał sobie mocno skoń-