Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

regularnie co wieczór tam, w kąciku, przy szklance kawy, wiecznie zamyślony i milczący.
— Zapewne umarł lub wyjechał — mówili, spoglądając na pusty kącik i przechodzili do innych gości, jak przechodzi żołnierz, idący do ataku nad tymi, którzy ubyli z szeregów, jak przechodzi wogóle ludzkość nad mogiłami pokoleń minionych. Życie się nie cofa.
Lecz cofnął je prof. Bohusz. Młody, tryumfujący, stał na schodku, wiodącym z jednej sali do drugiej i rozglądał się uśmiechnięty po publiczności, gdy nagle wzrok jego zatrzymał się przy jednym ze stolików, bo ujrzał tam tego samego młodzieńca wybladłego, o oczach urwisa, z tą samą śliczną dziewczyną o aureoli włosów złocistych, wymykających się z pod zgrabnego kapelusika, którzy zwrócili byli jego uwagę wówczas, gdy tu po raz ostatni zajrzał.
Jakże inaczej jednak spoglądał na nich, a raczej na tę śliczną dziewczynę, teraz, gdy był młody, pewny siebie i piękny!
I zabiło mu serce gwałtownie, a krew uderzyła do głowy, bo i nieznajoma, ulegając spojrzeniu w siebie utkwionemu, zwróciła ku patrzącemu na nią oczy, ale jakże inaczej spoglądały te oczy, niż wówczas!
Teraz było to przeciągłe spojrzenie zainteresowania, pełne wyrazu takiego, jakgdyby usta chciały wydać okrzyk radosny.
Bohusz nie zawahał się ani chwili. Spostrzegłszy tuż obok parki stolik wolny, pospieszył ku niemu i kazawszy podać sobie kawy, zwrócił na nieznajomą wzrok śmiały bezczelnie.