Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

zaszeleściła jedwabna sukienka, ciche: Przepraszam? — zabrzmiało mu nad głową i zgrabna, wiotka nieznajoma przesunęła się, roznosząc subtelną woń perfum, tuż obok niego, aby zająć miejsce wczorajsze, pod oknem.
Możnaby było przysiąc, że nie widzi wcale Bohusza i że, zapatrzona w okno, oczekuje na kogoś. Ale po chwili wzrok jej oderwał się od szyby, przebiegł po kawiarni i spostrzegł sprawcę wczorajszego zajścia. We wzroku tym przemknął jakby wyraz zdziwienia. Bohusz podchwycił go i uchylił kapelusza. Odpowiedziała ślicznem skinieniem główki. Podszedł więc do jej stolika.
— Pozwoli pani?
— Proszę.
— Przedewszystkiem — szepnął — muszę przeprosić za zajście wczorajsze. Naraziłem panią na nieprzyjemność i żałuję tego niewymownie.
— A nie żal panu pokrzywdzonego?
— Przeciwnie. Gotów jestem udzielić mu satysfakcji. Dziś przez dzień cały czekałem...
— Sekundantów, nieprawdaż? Wiedziałam — dodała tryumfująco, potrząsając główką — że tak będzie!
— Pochlebia mi ta pewność pani. A pokrzywdzony — nie wiem, jak nazwać...
— Kolega mój.
— Kolega pani?
— Tak, z „Białego szczura“.
— Aktor.
— Piosenkarz.
— A pani?