Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

chając się, w starcze oczy sędziego i odparł donośnie:
— Siedemdziesiąt dwa lata!
— Wiele? — spytał sędzia, otworzywszy usta i przyłożywszy dłoń do ucha.
— Siedemdziesiąt dwa lata.
Na sali rozległ się chychot przytłumiony i parskanie. Zadygotała z gniewu obwisła, dolna warga sędziego i zatrzęsła się siwa broda. Groźnie spojrzały krwią nabiegłe oczy po sali, w której wnet zapanowała cisza głęboka, poczem spoczęły na Bohuszu.
— Czy oskarżony zdaje sobie sprawę — zaskrzeczał stróż sprawiedliwości — że grozi mu kara za obrazę sądu?
— Nie mam zamiaru — odparł Bohusz — obrażać pana sędziego.
— Jak to? Przecież to kpiny, co pan powiada!
— Ja nie kpię, panie sędzio. Mówię zupełnie poważnie.
— Czy pan wie — zawołał na to zaperzony starzec, a ręka jego uderzała w papiery, rozłożone na stole — że ja, ja mam przeszło lat siedemdziesiąt?
— I ja także, panie sędzio!
Na te słowa sędzia skoczył na krześle, a po sali rozległ się teraz prawie zupełnie już głośny śmiech publiczności.
— Uciszyć się! — zagrzmiał tubalny głos woźnego sądowego, sędzia zaś spojrzał pytającym wzrokiem na jednego i na drugiego z siedzących po obu jego stronach ławników. Jeden z nich nakreślił przytem nieznacznie palcem kółko na czole.