Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

Słowa te powiedział głosem tak pewnym siebie i tryumfującym, że staruszek za stołem sędziowskim oniemiał. To podnosił się, to siadał, to spoglądał wzrokiem pytającym na ławników. A na sali tymczasem zawrzało, jak w ulu. Znajomi i nieznajomi wymieniali zdania i okrzyki. Koledzy Dziutki zasypywali tancerkę pytaniami. Zdumiona jednak i oszołomiona nie znajdowała słów odpowiedzi.
Tylko woźny sądowy nie tracił spokoju urzędowego.
— Uciszyć się! — zagrzmiał groźnie i znów uciszyła się sala.
Wreszcie sędzia przyszedł nieco do siebie, potarł łysinę, poprawił okularów i rzekł głosem drżącym:
— Dla sprawdzenia tożsamości osoby oskarżonego, odraczam sprawę na dni czternaście.
Bohusz skłonił się i ruszył ku wyjściu, szukając wzrokiem Dziutki, a publiczność, utworzywszy wzdłuż sali szpaler, spoglądała na wychodzącego oczami osłupiałemi.
— Słuchaj, Jasiu — rzekła Dziutka, gdy siadali do samochodu, czekającego przed sądem — czy to prawda, czy też kpiny ze starego?
— Najprawdziwsza prawda! — odparł wesoło.
— Więc i mnie mógłbyś odmłodzić, gdybym się postarzała?
— Mógłbym.
— Ah, jak to dobrze! Bo, wiesz, mnie się zdawało, że już się starzeję. Doprawdy!
— Ah, wiosno, wiosno! Tobie daleko nawet jeszcze do lata!


∗                  ∗