Bohusz kończył obiad, gdy rozległ się dzwonek w przedpokoju.
Marta, teraz z kwiatkiem we włosach i w gorsecie, pobiegła otworzyć.
— Pan sędzia Trzaska! — zaanonsowała.
Bohusz nie przypominał sobie, aby miał znajomości śród sądowników, ale wyszedł do gościa.
Znalazłszy się w pracowni, zastał tam, rozglądającego się ciekawie dokoła, starego tetryka, przed którym stawał tego samego poranka w roli oskarżonego.
Zdziwiony, powitał przybyłego.
— Czem mogę służyć panu sędziemu?
Sędzia odchrząknął w dłoń i pogładził siwe wąsy.
— Tak mnie zaintrygowały — rzekł wreszcie drżącym, starczym głosem, siadając na wskazanym fotelu — słowa pana profesora podczas rozprawy dzisiejszej, że nie mogłem oprzeć się chęci...
— Sprawdzenia — przerwał wesoło Bohusz — czy istotnie jestem siedemdziesięciodwuletnim profesorem Bohuszem, autorem dzieła „O nowych badaniach nad białemi ciałkami krwi“ i wreszcie wynalazcą sposobu leczenia starości?
— Tak jest — zaśmiał się staruszek zakłopotany. — Tak jest, przyznaję, boć to przecież rzecz niebywała ze starca zrobić młodego.
— Oto moje dzieła — mówił dalej Bohusz, wskazując na książki w bibljotece, — a oto moje fotografje. Może pan sędzia pozna w nich mnie z przed lat czterdziestu i z dnia dzisiejszego.
Sędzia ujął podane fotografje i przeglądał je z zaciekawieniem, podsuwając blisko do okularów.
Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.