Nagłe zwrócił się do Bohusza i wybuchnął:
— Co też moja stara powie na to? Chyba i ją będzie musiał profesor odmłodzić, bo mi oczy wydrapie!
Nazajutrz wynalazca eliksiru młodości ubierał się jeszcze, gdy rozległ się dzwonek telefonu.
— Hallo, kto tam?
— Profesor Bohusz? — odezwał się głos przytłumiony.
— Tak.
— To ja, Trzaska.
— Ah, sędzia! Jakże się pan czuje?
— Wspaniale, cudotwórco! Wspaniale! Ten wynalazek, to cud prawdziwy. Wszystko było tak, jak profesor zapowiedział. Gorączka, poty, sen. Żona się przeraziła. Chciała posyłać po doktora, ale nie pozwoliłem. A dziś, profesorze, nie do wiary — już jestem młody! Żona powiada, żem się chyba upił we śnie i jeszcze nie wytrzeźwiałem. Dzisiaj przylecę do profesora.
— Dzisiaj nie. Jutro. Nie można zbyt forsownie.
— Powiada profesor, że nie można? Ha, trudno. Poczekam do jutra, ale jutro na pewno. Dobrze? O tej samej godzinie, profesorze kochany! Wdzięczność moja niema granic. Do widzenia, mistrzu. Do jutra!
— Do widzenia!
Bohusz położył, uśmiechając się, słuchawkę telefonu, gdyż wyobrażał sobie przemianę, odbywającą się pod wpływem eliksiru młodości w stetryczałym starcu.
Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.