Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

sinę! Powiadam profesorowi, zdębiał, potem wziął mnie za puls, posłuchał serca, zadumał się, potarł czoło i rzecze:
— To chyba te ostatnie moje proszki! — bo dał mi ze trzy tygodnie temu jakieś nowe proszki na wzmocnienie. Może sobie profesor wyobrazić, co za wziętość będą miały te jego proszki u rodziny mojej i znajomych, gdyż nie chciałem wyprowadzić starego z błędu, trzymając do czasu cudowny wynalazek profesora w tajemnicy, aby zapewnić mu triumf tem większy. Bo że triumf — dodał, wznosząc z uniesieniem ręce do góry — będzie niesłychany, tego jestem pewien, mistrzu, cudotwórco!
A triumfu tego Bohusz potrzebował choćby już ze względów materjalnych. Rozpierało go wprawdzie uczucie dumy na widok rezultatów osiągniętych, o których bezowocnie marzyli przed nim magowie, czarnoksiężnicy, alchemicy i uczeni wszystkich czasów. Ale uczucie to nie było już tem, którego byłby zapewne doznawał, gdyby sam był pozostał sędziwym, poważnym uczonym. Wówczas bowiem starczyłaby mu sława naukowa i oddałby bezinteresownie odkrycie swoje na usługi ludzkości, dzieląc się niem skwapliwie z uczonymi świata w pismach naukowych.
Dziś młodość i pragnienie życia zmieniły jego poglądy. Dziś widział sławę pod postacią olśniewającego światła, z którego spływały na niego nie tylko jasne promienie uznania i triumfu, ale także potoki złota, pozwalającego użyć tej radości życia, jaką odczuwał w każdym nerwie, w każdej tkance odmłodzonego organizmu.