Po południu, zadowolony, że tak łatwo pozbył się natrętnych reporterów i mógł spokojnie spożyć obiad, Bohusz wychodził wesoły i wyświeżony z domu, gdy w samym progu, omal że nie uderzył się o młodzieńca, śpieszącego z listem w ręce.
Młodzieniec odskoczył szybko na chodnik ulicy, przepuszczając Bohusza, uchylił kapelusza i przepraszając za starcie, spytał, podając list:
— Czy profesor Bohusz?
— Tak jest — odparł zapytany, nie mogąc zaprzeczyć i poznając na kopercie pismo Dziutki, do której właśnie się wybierał.
— Śpieszyłem z listem do pana profesora — usprawiedliwiał się młodzieniec.
Bohusz otworzył szybko kopertę.
„Kochany, bardzo kochany Jasiu! — pisała Dziutka. — Polecam ci gorąco młodzieńca, którego babka, dowiedziawszy się o twem niesłychanem odkryciu, prosi cię o to lekarstwo ogromnie i gotowa jest zapłacić wiele zażądasz. Zrób, jak uważasz i przychodź, bo czekam i całuję po tysiąc, tysiąc razy“.
— Proszę powiedzieć babce — rzekł Bohusz, chowając list do kieszeni — że lekarstwa, o którem mowa, nie sprzedaję.
— Przepraszam pana profesora — nalegał jeszcze, nie ruszając się z miejsca, młodzieniec — ale babka poleciła mi spytać się jeszcze profesora, czy to prawda, że pan profesor — tu młodzieniec zaciął się, jakby zażenowany — ma siedemdziesiąt dwa lata?
— Prawda — odparł zapytany z uśmiechem na ustach, zabawiło go bowiem pytanie młodzieńca
Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.