Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

Pomimo jednak uspokojenia wydawcy, kierownik „Wiadomości“ ubrał się szybko i wybiegł z domu bez śniadania.
W redakcji panowała cisza poranna. Tylko z ulicy dolatywała wrzawa chłopców, sprzedających „Telegraf“.
— Jak zwykle, jak zwykle! — rzekł zirytowany, otwierając drzwi sali redakcyjnej. — Współpracownicy spóźniają się, cóż więc dziwnego, że i „Wiadomości“ muszą się opóźniać?
Nagle spostrzegł w kącie, pod oknem, posiwiałego redaktora działu politycznego. Mąż ten, obojętny na małostki życiowe, zagłębiał się już najspokojniej w stosie dzienników zagranicznych, aby podać czytelnikom „Wiadomości“ zwykłą dawkę codzienną wielkiej polityki międzynarodowej i depesz.
— Ah, przynajmniej pana zastaję! — zawołał. — Taka sensacja w mieście, a tu nikogo?
— Dzień dobry redaktorowi — odparł polityk, nie zważając, jako statysta, dumający o losach świata, na to „nikogo” i, podniósłszy się od stołu, zbliżył się do wzburzonego zwierzchnika.
— Co się stało? — spytał.
— Jak to, nie czytał pan „Telegrafu“?
— Owszem, przeglądałem. Jest tam dość ciekawy artykuł o tym Bohuszu.
Polityk „Wiadomości“, będąc konserwatystą, nie uznawał z zasady, aby w radykalnym „Telegrafie“ mogło być coś istotnie ciekawego.
— O to właśnie chodzi, o to chodzi! — zawołał naczelny redaktor. — Niech pan rzuca wszystko, bierze