ciskał się przez tłum w stronę chodnika, szukając rozpaczliwym wzrokiem wolnego pojazdu.
Dziennikarz poznał dorodną postać wynalazcy z portretu i opisu, podanego w „Telegrafie“ i domyślił się, że zaskoczony zbiegowiskiem uczony pragnie po prostu uciec, wyskoczył więc z samochodu i zawołał:
— Panie profesorze, proszę, samochód wolny!
Bohusz skorzystał bez namysłu z zaproszenia nieznajomego. Dziennikarz skoczył za nim do pojazdu, zatrzasnął drzwiczki i przedstawiwszy się, spytał:
— Dokąd pan profesor każe jechać?
Bohusz wskazał adres.
No i odbył się interview en règle.
Nie tylko wdzięczny za wybawienie z opresji i z tego powodu w dobrym humorze, ale także, czując potrzebę sprostowania bajek, spłodzonych przez nastrojoną sensacyjnie wyobraźnię młodzieńca z „Telegrafu“, ponadto zaś, widząc, że już losu swego nie uniknie — Bohusz udzielił wszelkich żądanych informacji uszczęśliwionemu dziennikarzowi, notującemu skwapliwie wszystko w karnecie.
Tym razem „Telegraf“ miał powód do zazdrości na widok trzyszpaltowego, garmontowego interviewu, ze słynnym wynalazcą.
Stary polityk „Wiadomości“ wywiązał się doskonale z zadania. Spędziwszy jednak ćwierć wieku nad obrabianiem przeglądów i korespondencji politycznych, upstrzył feljeton wyrazami cudzoziemskiemi, a zaczynał go od słów:
Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.