— A mnie to na co, paniczu Jasiu! A mnie to na co?
— Jak to, na co? Więc nie chcecie być młodzi? Przecież to całe szczęście dla człowieka, gdy jest młody i zdrowy!
— A czy to ja nie byłam już młoda, paniczu? A zdrować to i teraz jestem, dzięki Bogu. Grzech to paniczu chcieć całe życie być młodym. Boć Pan Bóg już tak świat urządził, że człowiek i każde stworzenie inne musi wiek swój przeżyć, najpierw młody, potem stateczny, wreszcie, jeśli Bóg da — i stary, aby złożyć w grobie powłokę cielesną, a duszą stanąć przed Majestatem straszliwym. Jaki tam sąd wypadnie, to zależy od grzesznego życia ludzkiego. A cóżem ja komu zawiniła? Bogu i ludziom służyłam uczciwie, naharowałam się wiek cały bez szemrania, to też tak se myślę, że gdy chwili tej upragnionej doczekam i przed sądem Pana stanę, wówczas Jezuskowi i Najświętszej Panience kornie się skłonię, za boskie nóżki ułapię, to może zlitują się nademną i pozwolą mi po prawicy Swej trwać w młodości i szczęśliwości wiecznej. Na tom ci ja całe życie pracowała i harowała, o tom się cięgiem modliła, na co mi więc, paniczu, ta druga młodość z tego świata? Na co?
— Ah, Boże drogi — przerwała nagle — ja paniczowi — nie śmiała już nazywać Bohusza „prefesurem“, którego wyobrażała sobie tylko pod postacią siwowłosego starca — opowiadam o życiu przyszłem, a tu trzeba i kolację i pościel dla gościa przyrządzić.
Schwyciła walizkę i podreptała ku drzwiom, a Bohusz siadł na ławce w ganku.
Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.