Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.


IV
KSIĘŻNA.

Już tydzień używał Bohusz spokoju. Zrywał się wcześnie z łóżka, witał wesoło ze starą nianią — której dotychczas jeszcze nie mogło pomieścić się w głowie, aby to był ten sam siwy, zadumany i ciągle zajęty uczony, przed którym chodziła na palcach — i wpadał do swego laboratorjum. Przyjechał tu bowiem nie tylko dla wymknięcia się oblegającym go tłumom i dania czasu na uspokojenie się umysłom, podnieconym cudownym jego wynalazkiem, lecz także z zamiarem przygotowania choćby jakiego takiego zapasu eliksiru młodości. Praca ta jednak szła mu opornie. Przymuszał się do niej, nie mniej, zwykle już po paru godzinach spędzonych w laboratorjum, gorąca krew młodości rwała go w świat. Zarzuciwszy więc strzelbę na ramię i gwizdnąwszy na starego wyżła, poznającego wprawdzie pana węchem, ale nie mogącego wyjść z podziwu, że na stare lata wyciągają go z legowiska pod piecem, szedł w pola i dąbrowy, a nieraz długo jeszcze z pośród drzew dolatywał głos jego donośny, wyśpiewujący piosenki ludowe.
Sąsiedzi jego, chłopi, znający od lat starego „prefesura“, wzięli także nowego przybysza za jego syna