Przez dłuższą chwilę pani w płaszczu przyglądała się, jakby z niedowierzaniem, przymrużonemi oczyma Bohuszowi, nie mówiąc ani słowa.
Zniecierpliwiony takiem zachowaniem się nieznajomej, już chciał spytać z kim ma do czynienia, gdy wreszcie lornetka opadła, z pod płaszcza wyciągnęła się długa, chuda ręka w rękawiczce, a z pod woala padło, wycedzone dobitnie nazwisko:
— Basztańska.
I wówczas dopiero Bohusz przypomniał sobie, że tyle już razy przecież widywał od czasu pierwszej swej młodości tę, tak znaną w stolicy, wysoką, chudą, kościstą postać starej księżny Niny z Basztańskich Basztańskiej, której młodość chyba niewielu żyjących pamiętało, zawsze jednakowo wymalowaną i wykrygowaną, z poczernionemi brwiami i rzęsami i w złotoblond peruce na głowie.
Widywano ją w teatrach i na zabawach sztywną, wyniosłą i śmieszną, lśniącą od brylantów olbrzymich; widywano ją na ulicach i miejscach spacerowych w powozach o zaprzęgach wspaniałych, a ostatniemi czasy w samochodach zbytkownych. Kręciła się wszędzie i bywała wszędzie, zabawna w tej nieposkromionej chęci uchodzenia jeszcze za młodą. W kółku arystokratycznem przyszłych jej spadkobierców nazywano ją złośliwie Starą Basztą, bo jak taka baszta odwieczna, której głazy spajano ołowiem, opierała się burzom świata, doprowadzając do rozpaczy tych, którzy liczyli na jej fortunę olbrzymią.
To wszystko przemknęło przez głowę Bohuszowi, gdy usłyszał znane nazwisko.
Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.