Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czemu mam przypisać zaszczyt tych odwiedzin? — spytał, gdy znaleźli się w małym pokoju bawialnym dworku i gdy księżna, oswobodzona z płaszcza i woala, zasiadła na podsuniętym sobie fotelu.
— Więc mam istotnie przyjemność — mówiła głosem piskliwym, przyglądając się badawczo przez lornetkę Bohuszowi — rozmawiać ze słynnym profesorem Janem Bohuszem, wynalazcą eliksiru młodości, o którym teraz rozpisują się tak obszernie gazety?
Bohusza zniecierpliwiło już to badanie, odparł więc sucho:
— Tak jest! Czem mogę służyć?
Księżna spostrzegła ten odruch niecierpliwości, więc mizdrząc twarz starczą, ale wyróżowaną i ubieloną misternie, dodała szybko:
— Proszę mi wybaczyć, profesorze, ale widzę przed sobą cud, trudno zaś nie dziwić się cudowi. Nie chce mi się wprost wierzyć, patrząc na pana, aby prawdą było to, co w gazetach pisano o wieku pańskim. Czy to możliwe?
— Że mam siedemdziesiąt dwa lata? — odparł, śmiejąc się, Bohusz.
— Więc to istotnie prawda? — zawołała głosem drżącym ze wzruszenia, składając ręce.
— Najzupełniejsza.
— Nie dziwię się zatem wrzawie, wywołanej przez wynalazek pański. O niczem więcej i u nas i zagranicą teraz nie piszą. I biednego sędziego Trzaskę reporterzy na światło dzienne wywlekli. Podobno z tego powodu rozwodzi się, po trzydziestoletniem pożyciu z żoną. A dom pański wciąż w oblężeniu, bo ludzie