wierzyć nie chcą, że pan wyjechał. No, i trzeba trafu, że pana odnalazłam!
Wszystko to trzepała szybko, głosem piskliwym, widocznie podniecona i uradowana, uderzając złotą rączką lornetki o suknię.
— I trzeba trafu, że ja pana odnalazłam, profesorze-sąsiedzie!
— Więc mam zaszczyt — zdołał nareszcie wtrącić Bohusz — być sąsiadem księżny?
— Właśnie. Trzeba trafu, że przed wyjazdem na Rivierę przyszła mi chętka zajrzeć do mego majątku, zaledwie o milę odległego od pańskiej pustelni. Nie miałam nawet pojęcia, że profesor mieszka tak blisko, i może nigdybym się o tem nie dowiedziała, gdyby nie służba. Dopiero dziś zrana, przy toalecie, garderobiana moja, znosząca mi zwykle wszystkie ploteczki z sąsiedztwa, a któraż kobieta — tu zaśmiała się — ploteczek nie lubi? — wymieniła nazwisko pana. Podobno gajowy mój spotkał profesora wczoraj, czy onegdaj, ze strzelbą w ręce na gruntach Lasów.
— Istotnie — przypomniał sobie Bohusz — polując onegdaj na kuropatwy, zapędziłem się, nie wiedząc o tem, na grunta dworskie Lasów. Niebawem jednak natknąłem się na gajowego i zawróciłem, gdy mnie ostrzegł, że poluję na cudzym gruncie. Za przekroczenie to przepraszam.
— Ależ niema za co! Dzięki właśnie tej omyłce dowiedziałam się o profesorze, a gajowy wspomniał o zajściu nie dlatego, żeby pana oskarżać, lecz z powodu drwin ludzi ze starej niani pańskiej. Ten pan Bohusz — mówił gajowy — musi być synem starego
Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.