Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zgadliście, nianiu — odparł wesoło Bohusz — mam starą odmłodzić.
— Że też ludziska — westchnęła staruszka — na tę młodość tacy łakomi! Czy nie byłoby to lepiej, żeby takie stare babsko myślało o zbawieniu duszy? Mało ci się to już życia naużywała?


∗                  ∗

Następnego dnia zajechał przed dworek samochód księżny i rozpoczęła się kuracja. Eliksir młodości dowiódł i tym razem mocy cudownej. Księżna młodniała z dniem każdym, a Bohusz śledził z zainteresowaniem ogromnem przebieg odradzania się tej pierwszej kobiety, poddanej działaniu jego wynalazku.
Ku zdumieniu wszystkich mieszkańców zamku leśnickiego, stary, zeschły i pożółkły liść odmładzał się i przybierał barwy wiosenne. Chuda, koścista postać księżny pełniała i nabierała kształtów, a zeschła, żółta, jak pergamin, skóra jej miękła i wyrównywała się, nabierając ciepłej, złocistej, o lekkim odcieniu różowym, barwy ciała brunetek, z pod niej zaś, jak na delikatnym marmurze kararyjskim, wyłaniała się zaledwie dostrzegalna sieć żyłek niebieskich. Starcze, zmrużone oczy powiększały się, zapełniając orbity i wreszcie odzyskały kształt dawny wielkich migdałów, rzucając dumne, aksamitne, pewne siebie spojrzenia kobiety rasowej. Zgrabną, okrągłą czaszkę okrył włos kruczy, a pokraśniałe wargi zarysowały się łukiem wdzięcznym, choć, gdy zamknięte, tworzyły linję nieco za wązką i za prostą, zwiastującą upór i nawyk do rozkazywania.