Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

płonne — iż jestem zbyteczny. Kuracja nie wymaga obecnie odwiedzin codziennych.
— Ale ja wymagam! — zawołała prawie głośno, tonem rozkazującym, zmiarkowawszy się jednak, objęła Bohusza miękkiem, aksamitnem spojrzeniem wielkich oczu i dodała ciszej — i tak proszę!...
— Prośba księżny jest rozkazem — odparł banalnie, roztargniony, ujrzał bowiem w oknie uśmiechniętą twarz Dziutki, a myśl, że ten gość niespodziewany naplótł głupstw jego umitrowanej pacjentce, nie dawała mu spokoju.
— Słowo? — nalegała księżna.
— Słowo! — rzekł szybko, wciąż myśląc o Dziutce.
— Czekam więc jutra niecierpliwie — szepnęła, ściskając dłoń jego gorąco.
A propos! — dodała, schodząc już po schodach ganku do samochodu — muszę profesorowi powinszować tej ślicznej pacjentki, czekającej na pana. Ktoby pomyślał, że to staruszka dziewięćdziesięcioletnia!
Bohusz w pierwszej chwili osłupiał, ale domyśliwszy się wnet, że musi to być figiel Dziutki, zagryzł wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem, księżna zaś mówiła dalej:
— Doprawdy, jesteś cudotwórcą, profesorze. Że też nie wspomniałeś mi nigdy o tym cudzie.
— Ah, księżno — wyjąkał, nie wiedząc co odpowiedzieć. Nagle strzeliła mu myśl do głowy.
— Bo właściwie — dodał szybko — była to tylko próba. Nie wiedziałem, jak się powiedzie...
Succès incomparable! — odparła już z samochodu, podając raz jeszcze rękę Bohuszowi.