— Co za interes? — powtórzył Bohusz, dziwnie poruszony tym sympatycznym wybrykiem Dziutki.
— Paniczu, obiad ostygnie zupełnie.
— Prawda, zapomnieliśmy o obiedzie. A niech no tam niania poda drugie nakrycie dla pani!
Podczas obiadu Dziutka do reszty podbiła serce niani, głaszcząc jej siwe włosy i unosząc się nad potrawami. Po obiedzie, gdy znaleźli się znów w saloniku, rzuciła się na szyję Bohuszowi.
— Ah, jak tu dobrze, jak tu ślicznie! — wołała. — Co za cisza i spokój. Chciałabym tu żyć wiecznie!
Zachwyty te jednak trwały bardzo krótko. Dziutka prawdziwe dziecko miasta, potrzebujące do życia gwaru i towarzystwa, gładkich bruków, świateł elektrycznych, kawiarni i teatrów, nudziła się już śmiertelnie nazajutrz, a trzeciego dnia, ulżywszy porządnie pugilaresowi Bohusza, wyjechała, żegnając się czule ze swym „profesorem Jasiem”. Nie małą wszakże rolę w tym pospiechu odgrywała także trawiąca ją gorączka opowiedzenia w mieście swych przygód i przywiezienia tam wiadomości o cudownem odmłodzeniu starej Basztańskiej, co do ktorego nie mogła wyjść jeszcze z podziwu.
Bohusz czuł, że po odjeździe Dziutki nie ma co dłużej popasać na wsi, był bowiem pewien, że rozniesioną przez tancerkę wiadomość o odmłodzeniu księżny, podchwycą reporterzy, co zwali mu do dworku całą falangę nowych pacjentów, z którymi tu jeszcze trudniej będzie mógł poradzić sobie, niż w mieście.
Coprawda, nie było mu to na rękę obecnie, gdy rozkochana w „swym zbawcy” księżna, z każdym dniem piękniejsza i majestatyczniejsza, czarowała go
Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.