Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

sposobu wyrażania się Jamesa, ile z potrzeby dania upustu uczuciu radości, które rozpierało mu piersi. Miał teraz pewność niemal zupełną, że jest miljonerem i że pozbędzie się nareszcie kłopotu eksploatacji swego wynalazku. Nie obchodziło go nic więcej poza tem.
Pod wpływem tego radosnego uczucia, nie zważał też na wciąż wznawiający się dźwięk dzwonka w przedpokoju, tudzież dzwonka telefonu w pokoju sąsiednim i na zirytowany głos Marty, biegającej od jednego dzwonka do drugiego.
Panów Jamesa i Mitchella również nie wytrącały z równowagi te odgłosy, ale nerwowy pan Legrand wciąż podrygiwał na krześle, gdy zaś zasiadł do biurka, dla uzupełnienia umowy, a w tejże chwili odezwało się gwałtowniejsze dzwonienie telefonu, przez zaciśnięte zęby francuza wyrwało się ciche zaklęcie:
Diable!
Wówczas dopiero Bohusz spostrzegł zniecierpliwienie gościa i zerwał się z krzesła.
— Co się tu dzieje? — zawołał, wchodząc do jadalni. — Ani chwili niema spokoju.
— Panie profesorze — odparła zrozpaczona Marta — tam, w sieni znów się cisną dziady z całego miasta, a tu wciąż się pytają przez telefon, czy pan profesor jest w domu!
— Zaraz na to poradzimy!
Przy tych słowach, Bohusz zdjął, pogwizdując, słuchawkę z telefonu, a w przedpokoju przeciął najspokojniej w świecie scyzorykiem drut u dzwonka.
— I teraz będzie spokój! — rzekł do zdumionej Marty.