Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak się panu zdaje! Te dziady niedługo drzwi wywalą — szepnęła, rzucając wejrzenie pogardliwe na drzwi od sieni, teraz bowiem uważała wszystkich nieodmłodzonych starców za istoty niższego rzędu, a przytem za wrogów osobistych.
— I na to znajdzie się rada, jeżeli będzie potrzeba! — odparł, śmiejąc się i wszedł do jadalni.
Tu siedemdziesięcioletni młodzieniec wywinął kozła na otomanie, poczem, stanąwszy na nogach, uniósł się na palcach, trzasnął obcasem o obcas, poprawił szybkim ruchem czuprynę i wąsy przed zwierciadłem i wyładowawszy w ten sposób choć trochę energji radości, wrócił poważnie do cudzoziemców.
Umowa była już uzupełniona. Odczytano ją i podpisano, a gdy wreszcie przedstawiciele syndykatu eliksiru młodości znaleźli się w przedpokoju, uszu ich doleciała z sieni wrzawa coraz głośniejsza.
Spojrzeli zaniepokojeni na Bohusza.
— Widocznie — rzekł wesoło — dzienniki ogłosiły już o mym powrocie i znów zaczyna się oblężenie. Zbiegają się tu zewsząd starcy, abym ich leczył.
— Ah, to tak? — wycedził James i raczył nareszcie wyszczerzyć długie zęby w uśmiechu.
Business zapowiada się doskonale — zauważył Mitchell.
— Odmłodzimy świat! — zawołał Legrand.
Istotnie, w sieni, na schodach i przed domem zgromadził się już tłum staruszków wszelkiego rodzaju, dowiedziawszy się z „Wiadomości“ o powrocie wynalazcy.