Pierwsza stanęła pod drzwiami mieszkania Bohuszowego mocno otyła, niemiłosiernie wymalowana i przesadnie wystrojona starowina, w której łatwo można się było domyśleć aktorki wysłużonej. Pani ta, zdobywszy tak świetne stanowisko, broniła go zacięcie przed każdym intruzem, który po niej zbliżał się do dzwonka i pytał o profesora. Każdego takiego przybysza odpychała bez ceremonji łokciami i zasłaniała całkowicie drzwi potężnym tułowiem.
Zniecierpliwiony tem, stojący za aktorką jegomość wychudły i zgarbiony, w czapce futrzanej z nausznikami, oparty na kiju, odezwał się w końcu złośliwie:
— Spieszy się jejmości do młodości!
— A tobie może nie, stary graciku! — odcięła się aktorka.
— Vive la politesse! — odezwał się na to szczupły, ruchliwy staruszek, drepcący obok w eleganckiem futerku i w kapeluszu tyrolskim z kitką z tyłu na małej główce.
Aktorka spojrzała na niego pogardliwie, a ponieważ miał nos czerwony z wiszącą u końca kapką i twarz wykrzywioną tak, jakgdyby miał kichnąć, wycedziła przez sztuczne zęby:
— Fircyk zatabaczony!
Staruszek żachnął się, wydobył chustkę uperfumowaną, otarł szybko nos, ale tak się zaperzył niespodzianem przezwiskiem, że na razie nie mógł wymówić ani słowa, tymczasem zaś śród dalszych szeregów, gdzie wzięto wyraz politesse za policję, zaczęły odzywać się głosy:
Strona:Eliksir prof. Bohusza.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.