Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.

— Była to zapewne jakaś wiejska dziewczyna... pan zawsze mistyfikować nas lubi, panie Bolesławie!
— Doprawdy! — z uśmiechem pełnym rozkoszy powtórzyła druga kobieta — pan nas zawsze tak mistyfikuje... Doprawdy! jak to można tak mistyfikować!
— Ależ wcale nie! przysięgam paniom! jak Boga mego kocham, wcale nie mistyfikuję... — z komicznymi gestami tłumaczył się Kirło. — Nie była to wcale żadna wiejska dziewczyna, ale panna... co się nazywa panna... z pięknej familii, z pięknego domu, z piękną edukacją...
— Panna z pięknej familii i z edukacją... — z wielkim już ożywieniem wołała pani domu — pieszo idąca, bez kapelusza... to być nie może...
— To być nie może... Pan zawsze żartuje... — zawtórzyła druga kobieta.
— No, a jak powiem jej imię i nazwisko, to co będzie? — z przekorną filuterią pytał gość.
— Nie wierzę — twierdziła pani Emilia.
— To być nie może! jakże to być może! — wstydliwie chichotał drugi głosik kobiecy.
— A jak powiem! — przekomarzał się Kirło — co mi za to będzie? Bez nagrody nie powiem! dalibóg! Co mnie panie dadzą za to, ha? Chyba panna Teresa pozwoli się pocałować? co? No, panno Tereso, tak, czy nie? jeżeli pani mię pocałuje, to powiem, jeżeli nie, to nie!
Wykwintny, w cieniu siedzący mężczyzna uczynił ruch zdziwienie czy niesmak objawiający; pani domu oswojona znać z żartobliwym usposobieniem gościa swego i nawet przyjemną rozrywkę w nim znajdująca śmiała się z cicha, trochę filuternie i zalotnie. Ale nic wyrazić nie zdoła wrażenia sprawionego przez propozycję Kirły na osobie, której ona uczynioną została. W owalnej ramie cieniutkiej, brudnej chustki mała i zwiędła jej twarz okryła się najjaskrawszym karminem; błękitne, niewinne oczy zmąciły się i nabrały wyrazu