Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/035

Ta strona została uwierzytelniona.

mówił i złożył na niej długi pocałunek, w którym cześć i galanteria mieszały się z tajonym, niejako połykanym lubowaniem się przyjemnością innego wcale rzędu. Cień bladego rumieńca przepłynął chude policzki pani Emilii; cofnęła rękę i z większym jeszcze ożywieniem, z błyskiem w oczach, upomniała się o imię i nazwisko gracji.
— Była to — wzdychając i wydymając wargi zadeklamował Kirło — była to cioteczna siostrzenica pana Benedykta Korczyńskiego, panna Justyna Orzelska.
Dwa cienkie wykrzyki kobiece oznajmieniu temu odpowiedziały. Ale wmieszał się w nie i głos męski, który przemówił:
— Więc ta panna, którąśmy jadąc spotkali, mieszka tu... jest kuzynką państwa...
Pani Emilia dłoń przyłożyła do czoła; może w tej chwili uczuła ból głowy, ale grzeczna i słodka zawsze, gościowi odpowiedzieć pośpieszyła:
— Tak. Justysia jest krewną męża mego, córką jego ciotecznej siostry. Ojciec jej, pan Orzelski, przez nieszczęśliwe zdarzenia utracił swój majątek, a wkrótce potem owdowiał. Od tego czasu oboje u nas mieszkają. Justynka, kiedy przybyła do nas, miała lat czternaście, a w tym wieku już są przyzwyczajenia, skłonności, którymi pokierować trudno... Jest ona zresztą dobrą, bardzo dobrą, tylko oryginalną, ale to tak oryginalną, że nie wiem już, doprawdy, skąd jej się to wziąść mogło... Zawsze inaczej robi niż wszyscy.
Wykwintny mężczyzna, którego binokle połyskiwały w cieniu, wymówił:
— Piękna panna.
A po krótkiej chwili dodał:
— Jest w jej powierzchowności jakaś świeżość, siła, prostota...
— O! — zawołał Kirło — widzi pani, jak dobrze się przypatrzył... a raz tylko, i to śród drogi cukierek ten widział...