ognistych jej oczu. Teresa, zarumieniona trochę, dobrodusznie jej w twarz patrzała.
— Co też pani wygaduje! Pan Różyc... gdzieżby on tam mógł... taki wielki pan... choć, doprawdy, tak jakoś patrzał... ej! oni wszyscy tacy... ci mężczyźni... Ale naprawdę, kto więcej przyjedzie?... moja droga pani, proszę mi powiedzieć, kto przyjedzie?
I szczupłymi ramionami swymi z dziecinną prawie pieszczotliwością objąć usiłowała grubą kibić i cienką, żółtą szyję towarzyszki. Ale ona gwałtownie wyrwała się z jej objęć.
— A dzieci! — krzyknęła. — Toż Widzio i Leonia powinni już od godziny być tutaj... Może choć na obiad nadjadą...
— A, prawda — z widocznym uczuciem rozczarowania szepnęła Teresa — zapomniałam...
— Zapomniała, zapomniała... — gniewnie ku szafie kredensowej idąc zamruczała Marta. — Może i matka zapomniała także... o dzieciach zapomniała... Co im w głowie? Romanse i apteka... Wieczna głupota!... A dzieci jak nie ma, tak nie ma!... O Boże mój, Boże! gdyby tylko nie jaki wypadek... bo z tymi kolejami żelaznymi wszystko być może...
Znowu stanęła twarzą ku oknu, głową wielkim grzebieniem sterczącą trzęsła, i pęk kluczów głośno dzwonił w jej ręku.
W tejże chwili za przymkniętymi drzwiami sali jadalnej dało się słyszeć szybkie ze wschodów zbieganie, potem szamotanie się jakieś, mocowanie, dwa głosy męskie, z których jeden zdawał się o coś nalegać, a drugi od czegoś wypraszać... struna jakaś kilka razy brzęknęła, na koniec, dalej już, w głębi domu, wybuchnął głośny śmiech Kirły... Marta zapatrzona w szlak drogi zza rozwartej bramy dziedzińca widzialny na szczególny hałas ten nie zwróciła żadnej uwagi, ale Teresa rzuciła się ku drzwiom i naprzód przez nie cieka-
Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/046
Ta strona została uwierzytelniona.