Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/052

Ta strona została uwierzytelniona.

Ironiczny trochę uśmiech przebiegł mu po cienkich ustach.
— Z temperamentem dziewczyna... — dodał.
Kirło swymi błyszczącymi, świdrującymi oczkami uważnie mu w twarz popatrzał.
— Ej! nie zapalaj się pan tak prędko! — z wyraźnym niezadowoleniem zawołał. — Temperament! temperament! Był, ale już wywietrzał.
Czarne, wąskie brwi młodego pana silniej niż zwykle drgnęły, a drgnienie to udzieliło się czołu i przebiegło skórę czaszki, aż pod przerzedzonymi i ufryzowanymi włosami. Zupełnie jednak obojętnym, a nawet żartobliwym głosem zapytał:
— Cóż tam takiego było?
Kirło znowu filuternym stał się.
— Pamiętasz pan Zygmunta Korczyńskiego, tego malarza, którego spotkaliśmy u Darzeckich?
— Pamiętam, wcale przyzwoity człowiek i podobno nie bez talentu... Żona jego ładna, mała blondynka... Cóż więc?
— No... on i panna Justyna...
— Romans? — dorzucił pan.
— I jaki! — wybuchnął Kirło.
— Już z żonatym?
— Ale gdzież tam! od dzieciństwa prawie... jak zwykle pomiędzy kuzynami...
— A! dlaczegóż więc?...
— Dlaczego nie pobrali się? Ależ i mowy o tym być nie mogło... Familia... i on sam...
Dłużej rozmawiać nie mogli, bo towarzystwo całe z ganku wchodziło już do sieni i zaraz wejść miało do salonu.
Tymczasem po wschodach niegdyś politurowanych i ozdobnych, dziś tylko czystych i całych, Justyna wprowadziła ojca do górnej części domu, gdzie pośród obszernego strychu urządzonym był wąski korytarz z dwoma naprzeciw siebie otwie-