rającymi się pokojami. Jeden z tych pokojów należał do Ignacego Orzelskiego i był zarazem sypialnią nocujących tu czasem gości. Justyna opuściła ramię ojca i wyjąwszy mu z rąk skrzypce umieściła je w stojącym na stole podługowatym pudle. Czyniąc to z cicha i trochę szorstko rzekła:
— Dlaczego, ojcze, pozwalasz zawsze temu panu żarty z siebie...
Urwała i uczyniła ręką gest zniechęcenia.
— Po co ja to mówię! Tyle już razy prosiłam... przedstawiałam... Nic nie pomaga... i... nic nie pomoże!...
Wzięła dzbanek stojący w kącie pokoju i zaczęła zeń wodę do miednicy nalewać. Stary w rozwartym szlafroku i zupełnym pod nim negliżu stał na środku pokoju, zakłopotany trochę i z jednostajnym wciąż, dobrodusznym uśmiechem na ustach.
— Widzisz, moja Justysiu — zaczął — żebyś ty wiedziała, jak to trudno... zresztą... cóż to szkodzi!
— O! — zawołała — właśnie pragnęłabym, aby ojciec uczuł...
Umilkła znowu, zawiesiła ręcznik obok miednicy i na jednym ze stołów ustawiła małe lusterko. Stary tymczasem drobnymi krokami zbliżył się do skrzypiec i już je z pudła wyjmować zaczął. Justyna delikatnie i powoli instrument znowu na uprzednim miejscu złożyła.
— Trzeba się ubierać, ojcze! zaraz zawołają nas do stołu...
— A! do stołu! — powtórzył stary. — Dobrze... dobrze... bo już i głodny jestem... A nie wiesz tam czasem, co na obiad będzie?
— Nie wiem — odpowiedziała i ułożyła obok lusterka wszystkie przybory do golenia się i czesania służące.
— Wszystko gotowe, ojcze...
Stary nie ruszał się i z ukosa na skrzypce spoglądał.
— A możebym ja trochę jeszcze pograł?
— A obiad? — zapytała Justyna.
Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/053
Ta strona została uwierzytelniona.