Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.

bóle, dolegliwości, osłabienia, które zawsze przewidywała z daleka, spotykała z przestrachem i usiłowała odegnać mnóstwem starań i środków. Takim było jej istotnie nędzne życie...
Kiedy ładna, trzydziestoletnia brunetka w milczeniu to wszystko wspominała i myślała, pleczysty, ogorzały, zmęczony i zgryziony mężczyzna w długich butach i płóciennym surducie zwrócił się do niej twarzą, popatrzał jej w oczy i w zgrubiałe swe ręce biorąc jej narcyzową rączkę zaczął:
— Dlaczego ty, Emilciu, od jakiegoś czasu bywasz dla mnie tak obojętną? Co ja ci złego zrobiłem? czy masz mi co do wyrzucenia? Ot, i dziś biegłem do ciebie, aby przy tobie uspokoić się, odpocząć... Chciałem wygadać się przed tobą, rozpowiedzieć ci wszystko, uścisnąć cię i poweseleć... A ty tylko narzekasz albo milczysz... ot, po prostu, jak wroga mnie traktujesz... Nie pierwszy już raz zauważyłem to w tobie, o! nie pierwszy... Jest się już tak od dawna, ale dziś większy mnie żal zdjął nad tym... Dlaczego zobojętniałaś tak dla mnie? dlaczego wiecznie czujesz się nieszczęśliwą? dlaczego? a? powiedz, aniołku mój, dlaczego?
Ujął jeszcze i drugą jej rękę, twarz swą blisko do jej twarzy przychylał i z miłosnym prawie spojrzeniem, z prośbą, coraz ciszej i czulej zapytywał:
— Dlaczego, Emilciu? powiedz! a? dlaczego, moja koteczko?
Nie broniła się pieszczotom jego, ale delikatną i coraz więcej zasępiającą się twarz swą od jego twarzy oddalając z przejmującym żalem zawołała:
— O! gdybyś się ty był tak nie zmienił, Benedykcie, gdybyś się tak nie zmienił! i ja... byłabym może taką, jak dawniej... Ale tyś się tak zmienił... zmienił...
Zastanowił się chwilę nad tym, co powiedziała.
— A tak — potwierdził — zmieniłem się istotnie...
— I tak nadzwyczajnie — dorzuciła — jakby cię dotknęła różdżka jakiegoś złego czarnoksiężnika...