Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.

Machnął ręką i zaśmiał się wpółwesoło, wpółgorzko.
— Jaki tam czarnoksiężnik! — odparł. — Życie to, moja duszko, życie zmienia ludzi. W takich, uważasz, okolicznościach ostatni chyba głupiec utrzymywać się może w roli Adonisa... Ale jeżeli ci idzie o moje serce, charakter...
Z wyjątkową u niej energią wyprostowała się i z głębokim przekonaniem rzekła:
— Nie, Benedykcie, nigdy nie zgodzę się na to, aby życie wymagało od nas takich ofiar. Może ono być piękne i szczęśliwe, ale tylko dla tych, którzy odrzucą jego brzydką i prozaiczną stronę. Ale jeżeli kto tak, jak ty, zanurzy się w samych materialnych interesach, a wyrzeknie się wszelkiego piękna i wszelkiej poezji... wtedy...
— Więc oboje z tobą zanurzać się będziemy w poezji — przerwał mężczyzna — a tymczasem bank lub lichwiarze sprzedadzą nam Korczyn i wraz z dziećmi pójdziemy w świat o kiju...
Mówił to łagodnie, ale gdy teraz spojrzał na żonę, wyraz lekceważenia przebiegł mu po twarzy.
— Nie rozumiemy się i zrozumieć się nie możemy — ze smutną obojętnością rzekła pani Emilia.
— Ale na koniec — zawołał mąż — czegóż chcesz? co mi masz do wyrzucenia? dlaczego jesteś nieszczęśliwą? Czyżbyś naprawdę wymagała ode mnie, abym nieodstępnie przy tobie siedząc zaniedbywał obowiązków, jakie mam dla dzieci i dla ciebie samej? abym, jak bałwan jaki, czytał z tobą romanse, słuchał rzępolenia Orzelskiego i nie dbał o ten nasz kawał ziemi, a na koniec i o swój honor? bo przecież od interesów majątkowych i honor nieraz zależy! Czyżbyś naprawdę tego ode mnie chciała?
— Ależ nie! — żywo zaprzeczyła kobieta — teraz już tego nie chcę... o nie! Każde z nas ma już teraz świat osobny... zupełnie inny...
— Więc czegóż ci brakuje? Zbytkiem istotnie otoczyć cię