Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

dziłbym niczego i niechbym tam już mniej miał, byle tych sporów nie zawodzić; ale samemu ciężko... A tak i sam uspokoję się, rdzę z siebie zetrę i ludziom dokuczać przestanę... Niech już tam lepiej dokucza im kto inny! Kto wie? Może i zrobię tak, jak mi bratczysko radzi... Jak ja go dawno nie widziałem! Co tam ta... prawi o swojej pustyni! Ot, ja to na pustyni żyję! Ani wygadać się przed kim, ani u kogo rady albo pociechy zasięgnąć! Tam miałbym blisko brata. Zmienił się? Cóż? życie! Biedny on taki, jak i ja!
Odkładał list pod przycisk myśląc, że dziś, jutro napisze do Dominika w sensie twierdzącym.
— Trzeba się tylko o wszystkie warunki detalicznie rozpytać i żeby mi pozwalali, choć raz na trzy lata, w te strony przyjechać, bo jeżeli na zawsze... to z tęsknoty zdechnę...
Wtem z trzaskiem otworzyły się drzwi i do gabinetu wpadło małe stworzenie skaczące jak konik polny i przy każdym skoku rozwiewające dokoła głowy włosy mające barwę dojrzałej pszenicy, gdy ją ozłaca słońce. Wpadło, poskoczyło, rękami szyję Korczyńskiego objęło i bardzo cienko i głośno wyszczebiotało:
— Ciocia Marta pyta się tatka, czy tatko tu kolację przynieść każe, czy będzie jadł w stołowym pokoju, czy kurczęta i mleko kwaśne, czy maliny... bardzo smaczne tatku, maliny... Ciocia Marta dała mnie ich dużo, dużo, i ciasteczka z malinami pieką się, ale jeszcze nie upieczone. Ciocia Marta mówiła, żeby tatko dziś jadł mleko kwaśne, bo dobre, a wczoraj było niedobre...
Korczyński pochylił się i usta dziecka pocałunkiem zamknął. Był to jedyny sposób powstrzymania tego ptaszęcego szczebiotu, lecz powstrzymania go tylko na chwilę, bo mały paluszek wnet wyciągnął się w przestrzeń ku białym, małym motylom, które wleciawszy przez otwarte okno dokoła lampy krążyły albo padając na szarych okładkach ksiąg rachunkowych rozpinały swe skrzydła drobne i drżące.