mię. Poszli za innymi, lecz w znacznej od innych odległości.
— Dobry był obiad — mruczał stary — bardzo dobry... Polędwica trochę nie te... ale kurczęta i szparagi... caca! Jadłaś, Justynko, a?
— Jadłam, ojcze — odpowiedziała.
— Che, che! — zaśmiał się i filuternie na córkę spojrzał — albo to ty na takie rzeczy uważasz? U ciebie jeszcze fiu! fiu! w głowie! Słyszałem dziś, jak Kirło mówił pani Benedyktowej, że ten Różyc w tobie... te... a i Zygmuś znowu dojeżdżać zaczyna... dawne dzieje... przypominają się może? a? choć już żonaty... ale serce to te... nie sługa... wiem ja to sam... pamiętam...
Justyna szła zwykłym swym równym krokiem, z głową nieco podniesioną, i patrzyła w ziemię; można by myśleć, że słów ojca nie słyszała.
W sali jadalnej pozostało tylko paru lokajów, którzy, z gośćmi przybyli, pomagali w usługiwaniu przy stole jedynemu w tym domu lokajczykowi. Pozostała tam także Marta, w dniu tym świątecznie ubrana, z kolorową kokardą na szyi i wysokim grzebieniem we włosach. Do obiadu prawie nie siadała, chociaż nakrycie dla niej znajdowało się na stole; nadzorowała przynoszenie półmisków, kolej podawania wszystkiego, dokładność i szybkość usługi. Zapewne już i na parę dni pierwej przed tym dniem, zupełnie w domu wyjątkowym, panna Marta sporo do czynienia mieć musiała, bo gdy wszyscy wyszli już z sali, ciężko na jedno z krzeseł opadła i splecione ręce na kolana opuściła. Zgarbiła się przy tym i pochyliła głowę tak, że wydawała się skurczoną i jakby w sobie zwiniętą. Spod schylonego czoła, na które zbiegło mnóstwo zmarszczek, zamyślonym spojrzeniem wodziła po długim stole i w nieładzie około niego stojących krzesłach. Powoli głową trząść zaczęła tak, jak ktoś, kto wspomina i wśród miejsc tych samych pamięcią ściga wcale inne obrazy
Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/090
Ta strona została uwierzytelniona.