Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

dowali w pobliżu. W pobliżu tacy z likierami znalazł się naprzód ów otyły i na wesołego gastronoma wyglądający obywatel; podążyło ku niej potem z ganku paru innych sąsiadów; stanął też przy niej z opróżnionym kieliszkiem w ręku stary Orzelski.
— A co pan piłeś? maraskino? różany? kawowy? — zagadał Kirło. — Może innego teraz? którego? służę!
— Kawowego kropeleczkę, jeżeli łaska!
— Dobrze, a który to?
— Drugi! — z dobrodusznym uśmiechem i rozkosznie ustami cmokając odparł ojciec Justyny.
— Bóg trójcę lubi! — zawołał częstujący i przed starym, którego okrągła twarz rumieniła się coraz bardziej, postawił jeszcze jeden napełniony kieliszek.
Wszyscy blisko stojący zaśmieli się wiedząc, że żartowniś zmierza do zupełnego upojenia starego, ale on wymawiał się i jeden kieliszek do ust niosąc, drugi na środek stołu odsuwał.
— Nie... nie... nie... — tłumaczył się — gdybym jeszcze ten wypił, to nie mógłbym te...
— Czego byś nie mógł? — spytało naraz ze śmiechem kilka głosów.
— Grać — odpowiedział.
— Racja! — odrzekł Kirło. — No, to kiedy pić pan nie chcesz, idź przynajmniej do panienek. Widzisz pan, jaką smutną minę ma panna Teresa... ot, tam, z gardłem obwiązanym siedzi i marzy... pewno o panu... Bo panowie może nie wiecie, jaki to z naszego muzyka bałamut i amator płci pięknej... ho, ho! Kiedyś był sławnym z tego... a i teraz jeszcze... panna Teresa wie o tym najlepiej...
Ktoś mu przerwał zapytaniem jakimś, więc zaczął o czym innym mówić i żartować z kogo innego. Orzelski zaś w dwóch palcach trzymając kieliszek do połowy jeszcze zielonym trunkiem napełniony, drobnym krokiem, z dobrodusznym wyra-