Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

Nikt się temu nie dziwił; wiedziano powszechnie o sposobie życia, który wiodła, i jej niezmiernie słabym zdrowiu. Kilku panów z pośpiechem pomoc swą ofiarowało, ale ona jej nie przyjęła. Bardzo dobrze wiedząc o tym, że wygląda jeszcze młodo i powabnie, nie chciała okazać się niedołężną. Jednak wschody te były dla niej straszne... Najbliżej stojącym osobom mówiła, że doświadcza takiego uczucia, jakby przebywając je koniecznie, koniecznie upaść musiała... Zbliżała się ku nim i odstępowała, wyciągała naprzód śliczną nóżkę, i z lekkimi wykrzykami cofała ją jakby na widok rozwartej paszczęki węża; walczyła z sobą tak, że aż okryła się rumieńcem wysilenia. Na koniec, z krótkim, nerwowym śmiechem, nie zeszła, ale zbiegła ze wschodów prędko, lekko, z wdziękiem. Powodzenie to ośmieliło ją znać i ucieszyło, bo pośród kilku kobiet i mężczyzn, którzy ją otoczyli, szła dalej aleją ogrodu równym i silnym krokiem, z ożywieniem rozmawiając. Darzecki, który zza kartowego stołu przypatrywał się tej scenie, ironicznie trochę zauważył:
— Ależ twoja żona, panie Benedykcie, nie jest tak bardzo osłabioną, jak się jej zdaje...
— At! — rozdając karty odrzucił Korczyński — z nudów zasiedziała się i od chodzenia odwykła... Zresztą, zawsze słabe zdrowie miała!...
W pustym zupełnie salonie Justyna przed otwartymi drzwiami stojąc patrzała na towarzystwo rozsypujące się w różne strony ogrodu, aż odwróciwszy się ku sali jadalnej zmierzała. Zaledwie jednak kilka kroków uczyniła, usłyszała za sobą szybkie stąpanie i z cicha wymówione swe imię. Zygmunt Korczyński szedł za nią, niespokojne spojrzenia rzucając na fortepian, krzesła i stoły.
— Zapomniałem wziąść swój kapelusz... kapelusza szukam... — ze zmieszaniem i drżącymi usty wyszeptał.
Prędko, zanim usunąć się zdołała, zbliżył się ku niej i rękę jej pochwycił.