Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

piła parę kroków po wąskim, zielonym pasie rozdzielającym ścianę żyta z płachtą zoranej ziemi.
— Dziękuję — odpowiedziała — wyszłam na przechadzkę, i sama nie wiem, jakim sposobem aż tutaj zaszłam...
Ruchem głowy wskazał na białą ścieżkę spośród żyta wyglądającą.
— Ta ścieżka przyprowadziła — zauważył. — Ale to nic — dodał — że panienka tak daleko od dworu zaszła. Można wrócić krótszą drogą, tamtędy... między owsem trzeba iść, i wyjdzie się na wprost okolicy, a stamtąd to już do dworu krótka droga.
Mówił teraz głośniej już, prędko i z widocznym pragnieniem okazania się grzecznym i usłużnym. Wyciągniętym ramieniem wskazywał owies, przerzynającą go zieloną drogę i szarzejącą u jej końca okolicę. Justyna patrzała na żywe jego ruchy, którym kształtność ciała nadawała szczególną zręczność i giętkość; nie mogła też nie spostrzec, że z błękitnych, roziskrzonych oczu, zza zmieszania i zawstydzenia, wybuchała mu tajemna, lecz nie dająca utaić się radość.
— Pan Jan Bohatyrowicz? — trochę nieśmiało zapytała.
Odkryte i od reszty twarzy bielsze jego czoło zaszło rumieńcem; z rumianych i ogorzałych policzków ledwie krew nie wytrysnęła.
— A jakże! — odpowiedział i palcami dotykając rączek pługa ze spuszczonymi oczami zapytał: — Skąd panienka wie, kto ja jestem?
— Widuję pana czasem... ciotka Marta mówiła mi o ojcu i stryju pana...
Znów twarz na chwilę odwrócił i chrząknął, ale śmielej już odpowiedział:
— Pewno o stryju Anzelmie, bo on kiedyś dobrze znał pannę Martę...
Urwał i po krótkim milczeniu, zdobywając się widocznie na nową śmiałość, dodał jeszcze: