Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

— I ja też kiedyś w Korczynie bywałem... ociec mnie tam brał z sobą... ale już potem nigdy nie byłem. Czego chodzić, kiedy żadnej przyczyny nie ma?
I jakby mu nagle przyszła na pamięć jakaś obraza czy niechęć, głowę podniósł trochę butnie, brwi zmarszczył, ręce na rączkach pługa położył i zawołał na konie, aby szły naprzód. Lejce tylko, które mu plecy opasywały, ściągnął i parę razy do koni przemówił:
— Wolniej, kasztan! wolniej gniada, wol-niej!
Pług posunął się znowu, tylko daleko powolniej niż wprzódy, i znowu lemiesz głęboko rył się w pulchną rolę, a po błyszczącej policy spływały strumienie ciemnej, miałkiej ziemi. Justyna wąskim brzegiem żytniego łanu szła obok pługa z niejakim zdziwieniem na zachmurzoną nagle twarz towarzysza patrząc. Po chwili wskazując rolę zapytała:
— Po koniczynie?
— A jakże — odpowiedział.
— Pod pszenicę?
Rzucił na nią szybkie spojrzenie, w którym błysnęło trochę niedowierzania i obawy. Pomyślał może, że ona chce z niego żartować.
— Panienka niby to zna się na gospodarstwie?
Zmieszała się z kolei. Istotnie, bardzo mało posiadała wiadomości o tej ziemi, po której stąpała i której zjawiska, obrazy i plony budziły w niej często ciekawość i zachwycenie. To i owo z rozmów toczonych dokoła niej zapamiętała, ale z bliska pracom rolniczym nie przypatrywała się nigdy. W tej chwili dziwiła ją pozorna przynajmniej łatwość, z jaką młody rolnik pracę swoją spełniał. Wyobrażała sobie, że orać jest bardzo ciężko.
— Wszelako bywa — odpowiedział. — Bywa, że ciężko, bywa, że letko. Po pierwsze, to od gruntu zależy, a po wtóre od uzwyczajenia i od siły. Do tego i pługi teraz insze jak