dawniej. Dla mnie mórg zaorać to tak, jak prawie na spacer pójść.
Przy ostatnich wyrazach głowę rzucił raźnie, w górę spojrzał, i znowu w uśmiechu, ale tym razem jakby tryumfującym, białe zęby mu pod złotawym wąsem błysnęły. Widocznie, w poczuciu siły własnej i uzdatnienia do tej pracy, którą przez całe życie spełniał, uczuł się dumnym i wesołym. W ogóle w postawie, mowie i całym obejściu się jego dziwnie mieszały się z sobą i ruchliwie jedna przed drugą ustępowały: dzika nieśmiałość i harda butność, kobieca prawie wstydliwość i męska dojrzała siła. Znać w nim też było wielką żywość i mówność powściągane przez chęć okazywania się grzecznym i przystojnym. W tej chwili przecież żywość i mówność wzięły górę nad nieśmiałością. Coś u pługa poprawiwszy wyprostował się, na konie, które były stanęły, cmoknął i z promieniejącą twarzą zawołał:
— Prędzej bym śmierci spodziewał się w tym momencie niż panienkę śród pola zobaczyć. Wszyscy mówili, że dziś we dworze bal...
— Niewesoło mi było na tym balu, i wolałam iść w pole — żywo też i zupełnie mimo woli odpowiedziała Justyna.
Uśmiech zniknął z jego twarzy. Dłużej i śmielej niż dotąd popatrzył na nią.
— Ja to już dawno wiem — ciszej znowu odpowiedział — że panience nie zawsze tam bywa wesoło. Ludziom gąb nie zatknąć, a i twarz człowieka wygada czasem, co się w sercu kryje. Jaż panienkę, choć z daleka, a często widuję...
Wstrzymał się. Głos jego, ten silny głos, który na całą okolicę rzucał dźwięki rozgłośnych pieśni, zmącił się i urwał. Po chwili dopiero dokończył:
— Może panienka gniewa się na mnie, że tak śmiele powiedziałem?...
I niespokojnie, głowę pochylając, spojrzał w twarz idącej obok niego kobiety. Zarumienioną była, ale nie rozgniewaną;
Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.