niestarte pamiątki tkwiły w sieroctwie Zygmunta, w wiecznej żałobie jego matki, w położeniu, sposobie życia i posępności oczu Benedykta. Domyślała się także czegoś, czegoś więcej nad przelotną znajomość, co niegdyś zachodzić musiała pomiędzy człowiekiem tym i Martą. Z bliska, pomimo ruchów ociężałych i przygarbionych pleców, mniej staro wyglądał on niż z daleka. Z twarzy jego o rysach ściągłych i regularnym profilu poznać można było, że nie miał więcej jak lat pięćdziesiąt, ale była to twarz cierpiąca i zamyślona, z cerą od słońca trochę zaróżowioną, z zapadłymi policzkami i spłowiałym błękitem oczu. Ze sposobu, w jaki zbliżył się do nieznanej sobie kobiety, z ukłonu, jaki jej oddał, znać było, że dworne obyczaje nie były mu całkiem obce. Uchylił nieco baraniej czapki, lecz wnet ją znowu włożył na głowę.
— Jestem Anzelm Bohatyrowicz — powolnym swym i monotonnym głosem wymówił — przepraszam, że w czapce ostanę, ale taką mam głowę, która lęka się przeziębienia...
Było w nim coś obojętnego i przymuszonego, kiedy dłonią swą dotknął ręki, którą śpiesznie podała mu Justyna. Wzrokiem twarz jej omijał, a pod krótkim, siwiejącym wąsem bladawe jego usta zarysowywały linię surową. Jednak dwornym znowu gestem wskazał ławkę mówiąc:
— Proszę, bardzo proszę sieść i odpocząć...
Sam w stojącej postawie pozostał i daleko kędyś patrząc milczał. Pomimo usiłowań, które czynił, aby okazać się grzecznym i gościnnym, czuć w nim było dzikie boczenie się od ludzi i ukrywane, lecz niepozbyte uczucie niechęci. Spostrzegła to Justyna i ze zmieszaniem zaczęła:
— Przepraszam, że weszłam, ale ogród ten wydał mi się tak świeżym i pociągającym, a pan Jan tak mię uprzejmie zapraszał...
Trudno byłoby zgadnąć, czy pochwała jego zagrody albo też poufałe nazwanie po imieniu synowca nieco go rozpogodziły.
Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.