Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

kły sobie sposób zamyślając się i kędyś daleko patrząc dokończył:
— Różne na świecie bywają zdarzenia... Bywa to, że człowieka przez pole idącego szkodliwy wiatr obejmie i rumatyzmu albo innej choroby go nabawi. A bywają i insze wiatry, nie te, co w polu świszczą, ale te, co przez drogę życia człowieka przelatują...
Potrząsł głową i kędyś daleko patrzał.
Powolnym ruchem podniósł się z ławki i znowu czapki nieco uchylił.
— To może pani będzie łaskawa sadek mój obejrzeć, kiedy się tak upodobał...
Po niedawno skoszonej i gładkiej jak kobierzec trawie od drzewka do drzewka przechodząc opowiadał jej wiek i pochodzenie każdego z nich, tłumaczył sposoby hodowania i gatunki.
— To jest bonkreta... a to panny jesienne... to francmadama... tam trzy sapieżanki... tam jabłka oliwne, zimowe papierówki... kalwinki... sztetyny... a tamten gaik cały śliwowy...
Wyprężenie jego rysów mające w sobie coś obojętnego i razem bolesnego miękło i znikało; w bladym błękicie źrenic pobłyskiwać zaczęły nikłe, lecz prawie wesołe iskry. Po Justynie znać też było, że w tej zagrodzie, napełnionej urodzajnością i ciszą, swobodniej i szerzej oddychała niż przed godziną w napełnionym gośćmi salonie.
Znajdowali się właśnie przy sporej grupie śliwowych drzewek i Anzelm opowiadał, w jaki sposób chroni renklody i mirabele przed zimowymi śniegami i mrozami, kiedy Jan wybiegł znowu z dziedzińca i o kilka kroków stanąwszy słuchał przez chwilę ich rozmowy.
— Czy panienka da wiary — zawołał — że stryj to wszystko własnymi rękami zasadził i teraz dopatruje?... Zdaje się, taki słaby, a wielką ma siłę i wytrwałość...
Anzelm obejrzał się.