kowi, nieopodal od zagrody Anzelma, za płotem, drzewami i kawałkiem ogrodu ledwie widzialnemu.
— Alżusia! po wodę zbiegaj! — piskliwie i bardzo przeciągle zawołała.
Z daleka już ozwał się rozkazujący głos Fabiana:
— Nie trzeba! Imość zawsze tylko byś się Alżusią posługiwała, a chłopcom wszystkie folgi robiła. Niech Adaś po wodę schodzi, a dziewczyna i bez tego wieczerzę gotować będzie!
— Adaś! schodzisz? — zawołała, a raczej zaśpiewała znowu matka.
— Zaraz! — odkrzyknął niewidzialny już za drzewami chłopak i głośniej zanucił:
Tam on rozkoszy użyje,
Krwi jak wody się napije...
W ogrodzie Anzelma znowu zapanowała cisza. Jan nieśmiało zbliżył się do Justyny.
— Czy pani nie gniewa się za te... nieprzyjemności, które on mówił o panu Korczyńskim?
Słyszał, że stryj nazywał ją panią, i w ten sam sposób mówić do niej zaczął. Stryj lepiej od niego wiedział, jak mówić i z każdym obchodzić się trzeba, bo przez lat parę codziennie prawie bywał we dworze. Ale Anzelm niespokojnym się stawał. Raz wraz poprawiał czapkę i na słońce mrużącymi się oczami spoglądał. Stało ono u skłonu nieba, w bliskiej już od ciemnego boru odległości; niewiele więcej nad godzinę do zachodu zostawało...
— Janek!
Spod baraniej czapki blade oczy z niepokojem wznosił ku twarzy synowca.
— Czy my już dziś nie pójdziem do Jana i Cecylii?
Jan zmieszał się także.