Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do... do... dobra!
Kobieta prędko odeszła, objęła ramionami cienki pień brzozy i w szarzejącą przestrzeń patrzała rozmarzonymi oczami. Myślała pewno, że szczęśliwymi, o! jak szczęśliwymi byli ci ludzie, którzy takie miłości w piersiach swych nosili i takie na ziemi pełnili zadania; że ona także z ochotą i dumą poszłaby na krańce ciemnej jakiej puszczy i pod dach jakiej ubogiej numy, byleby nie mieć w sercu i życiu pustyni, byle czuć się kochaną serdecznie i wiernie i widzieć przed sobą cel, choćby drobną migocący gwiazdą! Myślała pewno, że miała dziś sen cudowny, w którym zjawiło się przed nią jakieś długie, czyste, wysokie szczęście... Gdy oderwała wzrok od przestrzeni, zobaczyła obok siebie wysokiego mężczyznę, który, tak jak ona, stał wsparty o drzewo i długo, uparcie patrzał, nie w przestrzeń — lecz na nią. Krewki i wzburzony rzucił czapkę o ziemię i zawołał:
— Bodaj to takie życie i szczęście! Przeklęta dola, która człowiekowi daje tylko to, co bydlęciu! Orz dlatego, abyś jadł, buduj na to, abyś miał gdzie zasnąć! I bydlę ma takie szczęście! Kiedy prawdziwego kochania zażądasz, to ono dla ciebie za wysoko rośnie; kiedy dla ludzi uczynić co zechcesz, to nie masz sposobów ani wiadomości. Na zgubę tylko małym mrówkom Bóg skrzydła daje!
Odwrócił się i czoło do drzewa przycisnąwszy stał rozżalony, gniewny, jakichś wyższych przeznaczeń i uczuć pragnący.
Justynie się zdawało, że słuchając tej popędliwej skargi młodzieńczej słucha samej siebie. Myśl, dotąd jej obca, błysk domysłu przebiegły jej przez głowę. Szybko przebyła kilka stóp dzielących ją ze szczytem góry i na tym szczycie przy uśpionym zbożu stanęła ze śpiesznie oddychającą piersią i osłupiałym prawie zdziwieniem na twarzy. Na żółciejące pola noc już spłynęła, ale z tego wysokiego punktu oko mogło sięgnąć daleko i rozeznać wśród ciemnej przestrzeni szary szlak Niemna i ciemny pas wysoko nad nim rozciągniętych zagród.