Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/023

Ta strona została uwierzytelniona.

dla siebie wymyśliłeś! Trzeba rzeczywiście być wielkim nicdobrego, aby tak ślicznie urządzić się ze wszystkim...
— Otóż to — potwierdził — otóż tak obchodź się ze mną zawsze! Jesteś jedyną w świecie osobą, która mi w oczy gorzkie prawdy mówi. Z początku mię tym zdziwiłaś, a potem zachwyciłaś. Chciałbym, abyś mię więcej jeszcze łajała. To coś na kształt uczucia owych dawnych pokutników, którym się zdawało, że za każdym uderzeniem dyscypliny jeden grzech spadał im z pleców...
— Gdyby wszystkie twoje grzechy z pleców ci zrzucić, trzeba by ręki silniejszej niż moja — zaśmiała się jeszcze.
Śmiech jej przecież, z początku swobodny i trochę rubaszny, topniał w żalu, który napełnił jej oczy. Wzięła rękę krewnego i patrząc mu w twarz zapytała:
— Cóż? jakże? czy nie chorowałeś bardzo w tych czasach? może już obejrzałeś swoje majątki? A z tym okropnym przyzwyczajeniem... wiesz! co słychać? Może choć trochę starasz się przyzwyciężać?...
Różyc uśmiechał się niedbale, ale zarazem i przyjaźnie.
— Tyle mi na raz pytań zadałaś, moja droga spowiedniczko — rzekł — że nie wiem, na co wpierw odpowiadać. Nie chorowałem gorzej, niż zwykle, ponieważ jedyną chorobą moją jest nieopisana apatia, mam się trochę lepiej, bo znalazłem coś, co mię w ostatnich czasach trochę podniecać zaczęło. Majątków swoich nie tylko jeszcze nie obejrzałem, ale mię sama myśl o tych oględzinach w rozpacz wprawia. Wiesz dobrze dlaczego. Lenistwo nieprzezwyciężone, zupełne do podobnych rzeczy i ludzi nieprzyzwyczajenie, na koniec i może najbardziej wieczne i nieodparte pytanie: po co?
— Na koniec i najbardziej — z żywością przerwała -— to twoje dziwne, okropne, z paskudnego tego świata, w którym żyłeś, przywiezione przyzwyczajenie...
Zaśmiał się głośno.