— Papciu, kuzynki mówią, że salon nasz jest bardzo pusty i wcale nieładnie wygląda... I ja jestem tego samego zdania...
— Wujaszek mógłby już, doprawdy, nowe meble sprowadzić i lepsze dywany sprawić... — jednogłośnie przywtórzyły dwie niedorosłe córki Darzeckiego.
— U nas na pensji nawet salon daleko jest piękniejszy, a ja bym tak chciała, aby nasz był choć taki, jak tamten...
— Pomiędzy oknami powinny być lustra i konsole... — zadecydowały kuzynki.
— Papciu, mój papciu, proszę sprowadzić lustra i konsole, bo doprawdy, mnie aż wstyd, że u nas takie nagie ściany... — żałośnie i prawie ze łzami ojcu w oczy patrząc wołała Leonia.
Benedykt z rodzajem osłupienia na te trzy śliczne istotki patrzał, aż krzyknął prawie:
— No, nie przeszkadzajcie nam rozmawiać! Lalkami wam jeszcze bawić się, a nie salony urządzać...
Panienki, trochę rozśmieszone, a trochę zagniewane, frunęły ku tej stronie salonu, w której siedział Witold. Pierwszy raz, z siedzenia swego nie powstając, wmieszał się on do ich rozmowy.
— Możebyś ty, Leoniu, mozaikowej posadzki i fresków na suficie chciała...
Gniewnej ironii, z jaką to wymówił, nie dosłyszawszy, cmoknęła bledziutkimi wargami tak, jakby czegoś smacznego skosztowała.
— Czemużby nie! — zawołała — to prześliczne... ja to widziałam...
I prędko, z zachwyceniem takim, że aż oczy jej błyszczały, opowiadała kuzynkom o wszystkich pięknościach, które czasem w wielkim mieście widywała. Ale kuzynki daleko od niej więcej o tym przedmiocie mówić mogły; bywały przecież u ciotecznej babki swej, bardzo bogatej hrabiny, która to właśnie skojarzyła małżeństwo pomiędzy ich najstarszą siostrą
Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/055
Ta strona została uwierzytelniona.