Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/058

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, poprośże jeszcze ojca, żeby ci jaki pałac królewski do Korczyna sprowadził!
Darzecki zaś za odbiegającymi córkami patrząc z pobłażliwym uśmiechem mówił:
— Wesoła, swobodna, różowa młodość, wiek szczęśliwy, marzeń pełny!...
A potem zaraz do ostatniego wyrazu przerwanej mowy swej powrócił:
— Kto wie? Kto na pewno wiedzieć może, dla kogo los łaskawym jest lub surowym? Nie narzekam, nie narzekam; w porównaniu z innymi w interesach stoję dobrze, tak, bardzo do-brze. Jednak równowaga ich trochę w ostatnich czasach zachwianą została... tro-chę...
W na wpół spuszczonych oczach Korczyńskiego przeleciał przy tych słowach gościa zjawiający się w nich czasem błysk mądrej i nieco złośliwej filuterności, lecz zgasił go natychmiast gruby cień troski.
— W zeszłym roku potrzebowaliśmy dom nasz powiększyć i trochę przyozdobić... żonie mojej zechciało się małej oranżerii, do której by wychodzić było można prosto z jadalnej sali... córki moje pragnęły inaczej umeblować swoje pokoiki... ja znowu popełniłem szaleństwo, tak, przyznaję to, sza-leń-stwo — powiozłem je wszystkie za granicę... Podróż sześciu osób kosztowała wiele, ale sprawienie im tej przyjemności było prawdziwą potrzebą mego serca, której odmówić sobie nie mogłem. Słowem, od lat kilku, to jest od czasu, kiedy starsze córki moje dorosły, wydawałem trochę za wiele, tak, za wie-le, i dlatego równowaga trochę się zachwiała...
Wzburzeniu, które szeroką pierś jego podnosiło, folgi trochę dając, z całych sił przecież hamując się, Korczyński zauważył:
— Ależ, kochany szwagrze, zawsze byłem zdania, że te powiększanie domu, te oranżerie i te wojaże były dla was wcale niepotrzebne!...